Z rowerem na bakier – łatają budżet kieszonkowym uczniów!

2025-03-13 09:07:48(ost. akt: 2025-03-13 09:14:13)
Mandaty za brak karty rowerowej są bardzo wysokie

Mandaty za brak karty rowerowej są bardzo wysokie

Autor zdjęcia: Pixabay

Polska biurokracja potrafi zaskoczyć, ale tym razem przekroczyła granice absurdu. Wyobraź sobie scenę: dwunastolatek jedzie na rowerze do szkoły, zatrzymuje go patrol policji, a chwilę później w ręce rodziców ląduje wysoki mandat Brzmi jak ponury żart? Nic bardziej mylnego! Brak karty rowerowej u młodych cyklistów może kosztować tyle, co porządny rower. Witamy w kraju, w którym kieszonkowe dzieci służy do łatania budżetu.
Rower? Tylko z papierem!

Od 10. do 18. roku życia jazda na rowerze po drogach publicznych wymaga posiadania karty rowerowej. Przepis ten funkcjonował od dawna, ale od 2022 roku jego egzekwowanie stało się wyjątkowo restrykcyjne. Władze tłumaczą, że chodzi o bezpieczeństwo, choć niektórzy mają wrażenie, że bardziej o budżet.

Nieletni, który wsiądzie na rower bez odpowiednich uprawnień, naraża się na mandat od 20 zł do 500 zł. Brzmi jak znośna kara? To tylko początek. W skrajnych przypadkach sprawa może trafić do sądu rodzinnego, który może zasądzić grzywnę sięgającą 1500 zł. Dla porównania: za przekroczenie prędkości o 30 km/h dorosły kierowca samochodu zapłaci 800 zł. Ktoś tu chyba pomylił proporcje!

Bezpieczeństwo czy paragrafowy absurd?

Oczywiście, karta rowerowa ma swoje uzasadnienie – jej celem jest nauczenie młodzieży zasad ruchu drogowego. Jednak czy naprawdę kara w wysokości 1500 zł za jej brak to sposób na poprawę bezpieczeństwa?

Podczas gdy w innych krajach edukacja rowerowa odbywa się poprzez darmowe kursy i praktyczne szkolenia, w Polsce postawiono na metodę kija. Zamiast zachęcać dzieci do zdobywania uprawnień, system zniechęca je groźbą wysokich mandatów. Efekt? Młodzież albo unika jazdy rowerem, albo jeździ bez uprawnień, licząc na szczęście. W końcu ilu policjantów rzeczywiście sprawdza karty rowerowe na co dzień?

Egzamin biurokratycznej cierpliwości

Zdobycie karty rowerowej to nie lada wyzwanie. Najpierw trzeba ukończyć kurs teoretyczny, który odbywa się w szkole podstawowej – jeśli szkoła w ogóle go organizuje. Potem egzamin, a jeśli ktoś się spóźnił i nie zdał w podstawówce? Cóż, pozostaje mu liczyć na przychylność dyrektora, który może, ale nie musi wydać dokument.

Pytanie brzmi: czy ktoś naprawdę wierzy, że o bezpieczeństwie decyduje kawałek plastiku, a nie zdrowy rozsądek i praktyczna umiejętność jazdy? A może to kolejny sposób na dojenie obywateli, tym razem tych najmłodszych?

Systemowa hipokryzja

Cała sytuacja odsłania pewną hipokryzję. Oto państwo, które z jednej strony promuje rower jako ekologiczny środek transportu, a z drugiej grozi nieletnim horrendalnymi karami za brak formalności. Dorosły może poruszać się rowerem bez żadnego kursu, a dziecko musi zdawać egzamin, by uniknąć grzywny równej kilkumiesięcznemu kieszonkowemu. Logika? Tylko w papierologii.

Nie chodzi o to, by negować potrzebę edukacji rowerowej. Chodzi o to, by nie robić z przepisów narzędzia represji. Bo jeśli kara za brak kawałka plastiku jest wyższa niż mandat dla pijanego rowerzysty (który zapłaci od 1000 zł w górę), to coś tu wyraźnie nie gra. Ale cóż – polska biurokracja już nieraz pokazała, że nie ma rzeczy niemożliwych, zwłaszcza gdy w grę wchodzą pieniądze.

Hałabała