Lot w chmury absurdu - afera w Straży Granicznej

2025-03-12 17:24:03(ost. akt: 2025-03-12 17:33:58)
zdjęcie ma charakter ilustracyjny do tekstu

zdjęcie ma charakter ilustracyjny do tekstu

Autor zdjęcia: Pixabay

Kupili, postawili w magazynie i... czekają. Straż Graniczna dorobiła się symulatora lotniczego za 2,5 miliona złotych, który ani nie spełnia wymogów przeciwpożarowych, ani nie ma certyfikatu do szkolenia pilotów.
W rezultacie urządzenie, zamiast podnieść poziom wyszkolenia funkcjonariuszy, stoi i kurzy się w niewietrzonym pomieszczeniu. A piloci i tak muszą latać na kursy za dziesiątki tysięcy złotych.

Gdyby istniał specjalny certyfikat na absurdy zakupowe w administracji publicznej, Straż Graniczna mogłaby się o niego spokojnie ubiegać. Oto bowiem historia o tym, jak za 2,5 miliona złotych kupić symulator lotniczy, którego nie można używać tak, jak planowano, postawić go w magazynie, który grozi pożarem, a na koniec zepsuć i naprawiać w ramach gwarancji. Lot bez trzymanki? Witamy na pokładzie.

Hangar absurdu

W teorii wszystko brzmiało rozsądnie. Symulator lotów podobny do samolotu Turbolet L-410 miał być rewolucją w szkoleniu pilotów Straży Granicznej. Problem w tym, że po zakupie zabrakło miejsca na jego odpowiednie ustawienie. Więc trafił tam, gdzie akurat było wolne miejsce – do dawnego zaplecza magazynowego mechaników, gdzie przechowywano części do samolotów, oleje i smary.

Według informatorów RadioZET.pl pomieszczenie nie ma wentylacji ani klimatyzacji. Co gorsza, nie spełnia norm przeciwpożarowych, a symulator w trakcie działania nagrzewa się do tego stopnia, że ryzyko zaprószenia ognia jest jak najbardziej realne. Straż Graniczna jednak uspokaja: procedura zmiany sposobu użytkowania pomieszczenia trwa. Ile potrwa? To już tajemnica, której nie powstydziłby się sam Sherlock Holmes.

Certyfikatu brak...

Kiedy już symulator stanął w magazynie, pojawił się kolejny problem. Okazało się, że urządzenie nie ma certyfikatu Urzędu Lotnictwa Cywilnego, a co za tym idzie – nie można na nim przeprowadzać profesjonalnych szkoleń pilotów. I choć w 2023 roku Straż Graniczna zapewniała, że planuje przejście procesu certyfikacji, przez ponad rok nikt nawet nie ruszył tego tematu.

W efekcie piloci, którzy mieli się szkolić w Gdańsku, muszą wyjeżdżać na kursy do zewnętrznych ośrodków. Koszt? Około 40–50 tysięcy złotych za szkolenie. Dobra inwestycja? Oceńcie sami.

Zepsuły go... dzieci?

Gdyby tego było mało, symulator przez pewien czas był... zepsuty. Po bazie SG krążyły plotki, że za awarię mogą odpowiadać dzieci funkcjonariuszy, które miały mieć dostęp do urządzenia. Straż Graniczna jednak zaprzecza: nikt postronny nie dotykał symulatora, a awaria została naprawiona w ramach gwarancji.

Tymczasem sprawą zainteresowało się Centralne Biuro Antykorupcyjne. Czy ktoś poniesie konsekwencje za miliony utopione w symulator, który na razie symuluje jedynie rzeczywistość? Straż Graniczna na razie nie odpowiada. A minister Tomasz Siemoniak czeka na wyjaśnienia od komendanta głównego SG. Czy się doczeka? To zależy, czy w tym konkretnym przypadku urządzenie ma funkcję "auto kasacji kompromitujących faktów".

Tymczasem piloci, zamiast szkolić się na nowoczesnym symulatorze, nadal pakują walizki na szkolenia zewnętrzne. A w gdańskim hangarze 2,5-milionowa zabawka dalej czeka na swój pierwszy, prawdziwy start.

Hałabała; mat. RadioZET.pl