Kolejną serię zaczniemy bez porażki?

2024-08-07 11:35:16(ost. akt: 2024-08-07 11:35:49)
Michał Probierz

Michał Probierz

Autor zdjęcia: PAP/Leszek Szymański

Selekcjoner polskich piłkarzy Michał Probierz przyznał, że jeśli kadra doda pewne elementy, to jest w stanie wygrywać z silnymi rywalami. To m.in. odważniejsza gra w ofensywie. "Wierzę, że teraz zaczniemy następną serię bez porażki" - dodał. We wrześniu początek Ligi Narodów.
Polska Agencja Prasowa: Jest pan czwartym selekcjonerem reprezentacji Polski, który po ważnych turniejach w XXI wieku pozostał na stanowisku – wcześniej Leo Beenhakker, Adam Nawałka i Paulo Sousa. Decyzję PZPN, ogłoszoną jeszcze w trakcie Euro 2024, odbiera pan jako dowód uznania za dotychczasową pracę czy raczej jako zachętę i kredyt zaufania na przyszłość?

Michał Probierz: To nie do końca tak. Prezes Cezary Kulesza, ogłaszając tę decyzję, uciął po prostu wszystkie dyskusje i spekulacje na temat zmiany selekcjonera. Bo ja umowę miałem do mistrzostw świata 2026. Ale jestem wdzięczny prezesowi i działaczom zarządu PZPN za to, że przyszli i powiedzieli to przed zespołem, jeszcze przed meczem (z Francją w Dortmundzie - PAP), a nie po jego zakończeniu. To dowód na to, że jest +normalność+. Widać również, że moja praca z reprezentacją jest dobrze wykonywana.

PAP: Pod koniec występów na Euro 2024 mówił pan, że na pewno nie zejdzie z obranej drogi i kadra wciąż będzie grać m.in. agresywnie i wysokim pressingiem. Tymczasem Zbigniew Boniek powiedział niedawno PAP, że nie widział tak grającej Polski w turnieju. Przyznał, że stworzył pan pozytywny wizerunek kadry, ale do tego potrzebny jest również wynik sportowy, którego nie ma.

M.P.: Prezes Boniek ma prawo tak mówić, zawsze ma swoje zdanie na wiele tematów i ja je szanuję. Ma prawo do wypowiadania swoich opinii.

PAP: Na pytanie przed Euro, co dla pana oznacza seria meczów bez porażki, a łącznie było ich osiem, odpowiedział pan: "Oznacza, że przyjaciel czyha za rogiem. A tym przyjacielem, moim i innych trenerów, jest porażka". No i spotkał pan tego "przyjaciela" w Niemczech, nawet dwa razy.

M.P.: Tak, w dziewiątym meczu, czyli pierwszym na Euro (z Holandią 1:2 - PAP). A potem dziesiątym, czyli ta bolesna porażka z Austrią 1:3. Ale trzeba to umieć przyjąć. Z tym "przyjacielem" trzeba umieć kolaborować. Takie jest nasze życie trenerskie, nie można się na niego obrażać. Trzeba umieć z tego wyjść. I wierzę w to, że teraz zaczniemy następną serię bez porażki. Że właśnie w tym kierunku będziemy szli.

PAP: Który moment Euro 2024 najbardziej "siedzi" w pana głowie? Czego najbardziej pan żałuje?

M.P.: Tego, że w meczu z Austrią popełniliśmy tak proste błędy w defensywie. To na pewno boli, bo uczulaliśmy na to piłkarzy. Jedna z bramek z Holandią i potem z Austrią to +kopiuj, wklej+. Przestrzegaliśmy zawodników, żeby nie zostawiać wolnego sektora. A jednak znów straciliśmy w ten sposób bramkę. I tego najbardziej żałuję.

PAP: Podtrzymuje pan swoją opinię, wyrażoną po meczach z Holandią i Austrią, że "gdyby wyjąć 35 minut z tych dwóch spotkań, to byłby to dobry turniej"?

M.P.: Tak, podtrzymuję. Mamy dobre momenty, ale brakuje nam jeszcze takiej iskry, żeby wykorzystać słabość przeciwnika. Zabrakło nam tego, żeby dograć do siebie w tych odpowiednich momentach, gdy rywal był trochę pod ścianą. A sami za łatwo daliśmy mu możliwość zdobycia bramek. Wiemy, że wcześniej nam się to udawało, z różnymi rywalami przed mistrzostwami, jednak tutaj - na poziomie Euro - to już było wykorzystywane przez przeciwników. Przy tym całym splocie okoliczności, gdy m.in. kontuzji doznał Paweł Dawidowicz, a Bartek (Salamon - PAP) po pierwszym meczu z Holandią udzielił wypowiedzi, w której sam trochę się zdołował, to gdzieś brakowało nam potem pewności siebie w linii defensywnej.

PAP: Każdy mecz, a tym bardziej turniej, czegoś uczy. Jaką lekcję na przyszłość wyniósł pan z tych mistrzostw?

M.P.: Że trzeba jeszcze bardziej zwracać uwagę na różne elementy, jak np. odbudowa (ustawienia - PAP) po stracie piłki. Na tym topowym poziomie trzeba to robić zdecydowanie szybciej. Musimy też podejmować większe ryzyko w ofensywie, zwłaszcza jeśli chodzi o strzały i pojedynki, czyli grę jeden na jeden. Na pewno na to będziemy uczulać zawodników.

PAP: Kadra trenera Paulo Sousy preferowała niezły styl, ale nie wygrywała z mocnymi rywalami. Pod wodzą trenera Czesława Michniewicza grała natomiast w sposób pragmatyczny, mało atrakcyjny, ale miała wyniki. Czy w polskim futbolu coś musi być kosztem czegoś?

M.P.: No właśnie, były kiedyś rozmowy na ten temat. Wśród piłkarzy też widziałem, że czasami sami nie wiedzą, jak mogą grać. Grają ofensywnie i nie wygrają - źle. Zwyciężą po defensywnej grze - też źle. Później znów odmiana. To prowadzi do tego, że wkrada się niepewność. Ale powiedziałem im, żeby na to nie patrzyli. Żeby zwrócili uwagę na to, co jest ważne w futbolu - operowali tą piłką i mieli przyjemność z tego, co robią.

- Każdy trener ma swój wybór. Zdaję sobie z tego sprawę. Dlatego idziemy taką drogą i nie cofniemy się z niej. To nie jest tak, że w meczu z Austrią nagle graliśmy inaczej niż wcześniej. Chcieliśmy grać tak samo, ale Austriacy nas przełamali. Wiedzieliśmy, że mecz ma różne fazy, lecz nie spodziewaliśmy się, że doprowadzą nas do takiej sytuacji, już na początku. Ale +otrzepaliśmy się+, wyrównaliśmy na 1:1, mieliśmy swoje sytuacje. Bardzo żałuję, że ich nie wykorzystaliśmy.

PAP: Ale takie zmiany taktyki, na skutek m.in. częstych zmian kolejnych selekcjonerów, przypominają odbijanie się od ściany do ściany.

M.P.: Dlatego właśnie obraliśmy swój kierunek i nad nim będziemy pracować. Liczę, że to zaprocentuje w przyszłości. Na pewno zmartwieniem są obecnie kontuzje. Na kłopoty zdrowotne narzekają Piotrek Zieliński, Kuba Moder, Kacper Urbański. Ale mam nadzieję, że nasz sposób gry rozwinie się i będzie dalej tak działać.

PAP: Czy reprezentacja Polski jest w tym momencie w stanie wygrać mecz z drużyną z czołówki europejskiej? Już we wrześniu rozpoczną się zmagania w Lidze Narodów, a tam - oprócz Szkocji - czekają Portugalia i Chorwacja, czyli dwa zespoły wyżej notowane niż Polska.

M.P.: Euro 2024 pokazało, że będąc w grupie z Holandią, Francją i Austrią, potrafiliśmy grać jak równy z równym. To znaczy, że jeśli dołożymy jeszcze pewne elementy, to możemy z każdym rywalizować. I nad tym będziemy pracować, żeby wygrywać z takimi zespołami.

PAP: Pytanie, które powraca od wielu tygodni, zwłaszcza po Euro - co dalej z Wojciechem Szczęsnym w reprezentacji? Rozmawiał pan już z nim po turnieju w Niemczech?

M.P.: Dopiero przed samymi powołaniami (na wrześniowe mecze Ligi Narodów - PAP) ustalimy, jaka jest jego sytuacja, jego status. Bo to bardzo ważne. Zobaczymy, jak będzie wyglądała jaka sytuacja w klubie. U mnie drzwi dla Wojtka są zawsze otwarte. Nie chcę teraz gdybać. Zobaczymy za około dwa tygodnie.

PAP: A kiedy ogłosi pan powołania na pierwsze mecze Ligi Narodów, oba wyjazdowe, czyli 5 września ze Szkocją i 8 września z Chorwacją?

M.P.: Tak jak zawsze, czyli tydzień wcześniej.

PAP: Od lat największa presja w reprezentacji towarzyszy Robertowi Lewandowskiemu, ale to normalne w przypadku piłkarzy tej klasy. Napastnik Barcelony 21 sierpnia skończy 36 lat. Jak długo, według pana, może jeszcze dawać reprezentacji tyle, ile dawał wcześniej?

M.P. Pamiętajmy, że w mistrzostwach Europy grał po kontuzji. Ciężko mu było wejść... Ale znamienne jest to, że choć kontuzja nie była tak lekka, jak się początkowo wydawało, to nie poddał się. Walczył, żeby wrócić do gry. Lekarze postawili go na nogi, sztab medyczny wykonał fantastyczną robotę. Tym bardziej widać, że zależy mu na reprezentacji. Wierzę, że jeszcze będzie w niej grał, ale jak długo - nie wiadomo. Trudno powiedzieć. Futbol jest taki, że nie wiemy, co się wydarzy za chwilę. Dlatego spokojnie do tego podchodzę.

PAP: Kiedy było panu trudniej jako selekcjonerowi - po listopadowym remisie z Czechami 1:1 w Warszawie, który oznaczał koniec szans na bezpośredni awans z grupy i konieczność gry w barażach? Czy po odpadnięciu w czerwcu w fazie grupowej Euro 2024?

M.P.: Nasza sytuacja w grupie eliminacyjnej skomplikowała się już w październiku, gdy zremisowaliśmy u siebie z Mołdawią 1:1. Bo wówczas nie byliśmy już zależni tylko od siebie. Ale to był dopiero niecały miesiąc mojej pracy. Po takim krótkim czasie trudno się biczować... Wiedzieliśmy, nad czym mamy pracować. Bardziej bolesne było odpadnięcie z Euro, bo liczyłem na to, że wyjdziemy z grupy. Bardzo mi na tym zależało. Przy okazji jeszcze raz dziękuję kibicom, bo byli fantastyczni. Również ci, którzy przychodzili pod nasz hotel w Hanowerze.

PAP: Wielu fachowców, oceniając Euro 2024, podkreśliło, że to nie były mistrzostwa środkowych napastników. A co dla pana było najbardziej charakterystyczne w tym turnieju?

M.P.: Wygrywanie pojedynków - jeden na jednego. Było wielu zawodników, którzy to potrafili zrobić, na małym skrawku boiska. Czasami nawet radzili sobie w sytuacji jeden na dwóch. Fajnie, że w PZPN powstał niedawno pomysł, aby już od wczesnego wieku rozwijać piłkarzy pod tym kątem.

PAP: Jak bardzo kadra na mecze Ligi Narodów może różnić się od tej z Euro 2024?

M.P.: Na razie trudno powiedzieć. Choćby z powodu, o którym wspomniałem, czyli kilku kontuzji. Zobaczymy też, którzy piłkarze będą regularnie grać w swoich klubach.

PAP: A może już jest czas w kadrze na Mateusza Bogusza, notującego świetne występy w barwach Los Angeles FC?

M.P.: Oglądamy wszystkich piłkarzy. Zobaczymy, jak będzie wyglądać sytuacja z zawodnikami, których mieliśmy do tej pory do dyspozycji. I kto może dołączyć do kadry.

PAP: Powiedział pan kiedyś: "Od 20 lat mówię o szkoleniu, walczę o polskich trenerów i cały czas się robi ze mnie debila". Czy widząc, jak Jagiellonia Białystok, zresztą panu bliska, zdobyła mistrzostwo i radzi sobie w tym sezonie, pod wodzą Adriana Siemieńca, ma pan satysfakcję, że coś się ruszyło?

M.P.: Na pewno. Cieszę się, że Adrianowi idzie. Kibicuję mu, tak samo właścicielom Jagiellonii, bo to fajni ludzie. Podobnie jak osoby, którzy tam zarządzają - Wojciech Pertkiewicz i Łukasz Masłowski, który robi dobrą robotę. Zobaczymy, jak im pójdzie w eliminacjach Ligi Mistrzów. Oby awansowali.

PAP: Ma pan czas, żeby oglądać igrzyska olimpijskie? Na przykład pana ulubiony golf? Adrian Meronk zajął dzielone 49. miejsce.

M.P.: Golfa za dużo nie pokazywano. Adrian na pewno przeżywa ten występ, bo to normalne. Ale w życiu golfisty jest tak, że każdy dzień jest inny. Trzymam za niego kciuki i oby w turniejach następnych, m.in. masters, osiągnął dobre wyniki.

PAP: A inne dyscypliny olimpijskie?

M.P.: Coś tam włączyłem. Czasem szermierka "leciała", piłka nożna. Ale generalnie nie miałem czasu, ponieważ przede wszystkim oglądam piłkę, nie tę olimpijską. Po prostu obserwuję to, co trzeba w roli selekcjoner.
PAP