Celine Dion o swoim dokumencie. "Jestem gotowa"

2024-06-20 08:57:58(ost. akt: 2024-06-20 09:06:10)
Zdjęcie jest ilustracją do tekstu

Zdjęcie jest ilustracją do tekstu

Autor zdjęcia: PAP

Céline Dion pokazuje lekarzowi sztywną, wyprostowaną stopę. W ciągu kilku minut skurcze obejmują całe jej ciało. Przechodzą przez nią spazmy, nie może mówić, z nieprzytomnie otwartych oczu płyną łzy, a słychać głośne jęki. Po kwadransie i dwóch dawkach silnych leków atak mija. Tym razem nie trzeba wzywać karetki. Jeszcze nigdy żadna gwiazda nie obnażyła się tak przed widzami.
Gdy w grudniu 2022 roku Céline Dion nagrała wideo dla swoich fanów, w którym po raz pierwszy otwarcie wyjaśniła powody odwołania koncertów, skończył się czas, w którym musiała kłamać. "Jestem gotowa" - powiedziała ze spokojem.

Syndrom sztywnego człowieka (SPS) to niezwykle rzadkie neurologiczne schorzenie, dotykające jedną osobę na milion, dwa razy częściej kobiety niż mężczyzn. Céline Dion jest jedną z tych osób. Jak wiele osób borykających się z niezrozumiałymi objawami, poczuła ulgę, gdy wreszcie usłyszała diagnozę. Potem przyszedł strach, a na końcu rozpacz.

Dokument "Jestem: Céline Dion" w reżyserii Irene Taylor to studium lęku, żalu, tęsknoty i nadziei.

Żaden dokument o piosenkarce czy innej gwieździe nie przygotuje was na to, co zobaczycie w tym filmie. "Jestem" sięga daleko poza domowe pielesze, nieidealne uczesanie czy łzy przed kamerą. Jeszcze nigdy żaden dokument nie obdarł gwiazdy z blichtru, sukien i odpowiednich świateł, by pokazać wrażliwego i złamanego człowieka. Céline Dion wykazała się niewyobrażalną odwagą i szczerością, zapraszając Irene Taylor do swojego domu i opowiadając o swojej chorobie.

Ponad półtoragodzinny dokument to mieszanka archiwalnych nagrań Dion - tych ze sceny, studia nagrań i prywatnych oraz rozmowy z nią. Narratorką jest ona sama. Chodzi po mieszkaniu, rozmawia z synami, zajmuje się psem, odpoczywa, słuchając Marii Callas. "Jestem" to przede wszystkim wiadomość Dion dla fanów, wyjaśnienie, dlaczego zniknęła, zapewnienie, że chce wrócić. To również bardzo dobitne świadectwo wyniszczającego wpływu choroby na piosenkarkę.

Dowiadujemy się na przykład, że objawy SPS pojawiły się kilka lat temu. Pewnego ranka Céline nie mogła sięgnąć wysokiego tonu. Dla osoby z taką skalą głosu to była ostrzegawcza lampka, ale show musiał trwać. Niepokojące objawy powracały w mięśniach i strunach głosowych. Mimo to wciąż koncertowała.

Odwracałam mikrofon do publiczności, by śpiewali za mnie. Czasem stukałam w mikrofon, kłamiąc, że nie działa. Oszukiwałam - mówi w przejmującym momencie szczerości Dion. - Nie umiałam dłużej kłamać - kończy niemal szeptem, ocierając łzy.

Dziś dni piosenkarki wypełnia fizjoterapia, a szafka w łazience pełna jest kolorowych fiolek z lekami. Ćwiczenia, odpoczynek i... tęsknota. Twarz Dion rozjaśnia się na wspomnienie występów na żywo. Rezydencja w Las Vegas, która miała być ukoronowaniem jej kariery, nigdy nie doszła do skutku.

Głos jest moim przewodnikiem. To on mówi mi, co mam robić - mówi Céline, trzymając się za gardło. Dziś ten głos nie ma dla niej dobrych wieści.
Kamera podąża za piosenkarką do studia nagrań, gdzie próbuje nagrać wokal krótkiej piosenki. Potem śledzimy jej twarz, gdy wpatruje się w ekran zapisu nagrania i słucha swojego głosu. To jeden z najmocniejszych momentów tego dokumentu. Nie ma w nim krzty pozy, wyrachowania, jest sam człowiek i jego świadomość porażki.

Po czasie spędzonym w studiu stan artystki się pogarsza. Zaczyna się atak, a obok jest jej lekarz. Kładzie ją na boku, próbuje rozmasować stopy, trzyma za zaciśnięte w spazmie palce. Céline płacze i jęczy z bólu, nie mogąc wydobyć z siebie krzyku. Jej twarz kamienieje, niemal niezauważalnymi ruchami palca daje znać, że wciąż jest świadoma. Spanikowani menadżerowie pytają, czy wzywać karetkę. Jeszcze nie, dwie dawki silnego leku zaczynają działać. Tym razem się udało.

"Jestem: Céline Dion" to pierwsza okazja, by zobaczyć bardzo prywatne nagrania Dion. Widzimy jej dzieciństwo, pierwsze występy, a nawet moment narodzin jej pierwszego syna René-Charlesa w 2011 roku. Pępowinę przecina jego ojciec, starszy o 26 lat René. Kamera bez pardonu pokazuje wnętrze wielkiego domu gwiazdy: półki w łazience, wyposażenie kuchni, meble w salonie, pokój gier jej młodszych synów.

Jednak oglądając te obrazki ze sceny i życia, możemy mieć poczucie chaosu. Dlaczego reżyserka skacze z tematu na temat? Céline Dion mówi, jak ceni sobie muzyków występujących z nią na scenie - widzimy fragment koncertu z muzykami. Mówi, że kocha modę - pojawiają się przebitki z czerwonych dywanów. Te niemal szkolne zabiegi reżyserskie wprawiają w osłupienie. Prawie przez cały dokument nie ma mowy o mężu Céline, który poznał przyszłą żonę, gdy miała 12 lat. René zmarł w 2016 roku - reżyserka pokazuje krótki urywek z kościoła, w tle słyszymy "All by Myself", co tylko wzmaga poczucie delikatnej szmiry.

Zaskakujące jest, że mając w ręku taki diament, jakim jest pełne zaufanie i otwartość Céline, Taylor nie radzi sobie z tym darem. Momenty, w których na ekranie dominuje artystka, uzewnętrzniając się i obnażając, są wręcz porażające, wspaniałe. Jednak tam, gdzie reżyserka ma pole do prowadzenia narracji, czy choćby sensownego montażu - przegrywa. A szkoda, bo materiał, który dostarczyła Dion, wymagał najwyższego poziomu.

źródło: film.wp.pl